Strona:Klemens Junosza - Z pola i z bruku.djvu/193

Ta strona została uwierzytelniona.
— 189 —

A ludziom się zdaje, że utrzymać się przy licytacyi tak łatwo, jak wypić kufelek piwa!
Niech spróbują!
Była taka chwila, że pan B. M. Silberbaum machnął ręką, splunął i odszedł o całe trzydzieści kroków od swych współzawodników, ale zaraz wrócił, — i była znów taka chwila, że pan B. M. Silberbaum nie mógł już krzyczeć, tylko... piał.
Miły jego głos barytonowy, bardzo aksamitny w tonach nizkich, zamienił się nagle w piszczący falset i skakał po najwyższych tonach, jak swawolny chłopak po schodach, a cała osoba szanownego licytanta trzęsła się z oburzenia, jak w paroksyzmie febry. Z wysokiego czoła spływał pot, grube jego krople staczały się po policzkach tłustych i nosie pałkowatym.
I była znów taka chwila, że głos pana Silberbauma stawał się podobny do szczebiotania czteroletniego dziecka, które nawpół ze śmiechem, nawpół z płaczem obiecuje, że będzie bardzo grzeczne i prosi, aby mu pozwolono trochę się pobawić.
Są ciężkie momenta w życiu, ale przy pracy można z nich coś wydobyć.
W danym razie szło o gruby interes, a mianowicie o czteroletnią dostawę serwatki dla pewnej dużej lecznicy, a pertraktacye ze współzawodnikami odbywały się na ulicy, przed gmachem zakładu.