waju dwa miejsca zajmuje, a Rózia dotąd nie miała czasu utyć, więc odznacza się zgrabnością.
Nie można powiedzieć, żeby była powiewna i wysmukła, owszem, kto na nią spojrzy rozumie, że to jest projekt na grubo pokaźną damę, ale projekt jeszcze dość odległy; bardzo ładnie zarysowany szkic, który kiedyś hojna natura bogato wypełni.
Rózia ma ładne błyszczące oczy, jak jej mama, ma świeżą cerę, rumieńce, usta wiśniowej barwy, białe zęby i włosy czarne, jak heban.
Gdy do takiego interesu dodać ładny kapelusz z kwiatami, dziwnego kroju rękawy i obcisły stanik, to nie dziw, że panowie patrzą z przyjemnością.
— Boleś — rzekła pani Felcia — ty napij się piwa. Ja kupiłam dla ciebie za moje własne pieniądze.
— Owszem, będę pił — i dziękuję.
— Ty nam nie skąpisz na teatr.
— Dlaczego mam skąpić? Sam chcę się trochę uśmiać, takie utrzęsienie dobrze robi na zdrowie. Przeszłego roku w Maryenbadzie doktor Senesblat, taki przecie sławny, powiedział: — Panie Silberbaum, pan potrzebujesz często się śmiać, pan się staraj o rozrywkę, bo pan masz skłonność do Leberflecken, Leberverstopfung, do całe Leberawanture. On miał racyę, ja to czuję że mnie śmianie się doskonale robi. A co dziś grają, Róziu?
Strona:Klemens Junosza - Z pola i z bruku.djvu/200
Ta strona została uwierzytelniona.
— 196 —