Strona:Klemens Junosza - Z pola i z bruku.djvu/207

Ta strona została uwierzytelniona.
— 203 —

konkurencya, może szwindel, może podstępne podkupienie na licytacyi, może zepsucie kredytu, może brzydka referencya, wogóle coś takiego, co niezatartemi zgłoskami zapisuje się w pamięci, jakiś figiel, za który trzeba płacić jeszcze lepszym figlem. To się zdarza nie tylko w teatrze, ale w rzeczywistości w Warszawie, na Nalewkach. Skoro się taka nienawiść zakorzeni, to już idzie sztuka na sztukę, podstęp na podstęp, a skutek jest taki, że albo jedną albo drugą stronę dyabli biorą, a najczęściej przepadają obie.
Po zapadnięciu kurtyny, pan Boleś ziewnął bez ceremonii, szeroko, z całą swobodą, jak u siebie w domu, gdy po kolacyi zamierza kłaść się do łóżka.
Rózia pociągnęła go za rękaw.
— Papo, nie wypada, tu publiczność jest.
— Dlaczego nie ma wypadać? Czy ja nie zapłaciłem za bilet własnemi pieniędzmi? Im wolno dawać takie komedye, od których chce się spać, a mnie niewolno ziewać? Co to za gadanie?
Drugi akt wydał się p. Silberbaumowi jeszcze dłuższy i nudniejszy.
Po nocy, w ogrodzie, dwoje młodych ludzi romansuje. Niech sobie romansują, myśli pan Silberbaum, ale co mnie do tego? Przyszedłem do teatru po to, aby się śmiać, bo mi wesołość potrzebna dla zdrowia, a oni romansują.