W domu przy rogatkach, u pani Adamowej jest wielkie zgromadzenie.
Nie mogła być na pogrzebie siostrzeńca dla niepogody, dla złej drogi — ale chce wiedzieć szczegóły.
Jest doktor w złotych okularach, jest otyły adwokat, jeszcze kilku panów, kilka pań, razem kilkanaście osób, jest nawet specyalnie zaproszony pan Konstanty, jako przyjaciel nieboszczyka, podobno wykonawca jego ostatniej woli.
Pani Adamowa nie wierzy, aby Letkiewicz mógł mieć ostatnią wolę...
— Jakże to było? — pyta — z czegoż właściwie umarł?
— Komplikacya, pani dobrodziejko, — mówi lekarz.
— Komplikacya... to coś nowego.
— Zapalenie płuc i mózgu. Cały dzień na zimnie, w wodzie... Organizm wprawdzie silny, ale złamał się.
— I po co, po co ten szaleniec się narażał?
— Ratował innych, pani.
— A któż jego teraz poratuje? Zawsze mówiłam, że był lekkomyślny, i że źle skończy... stało się — ratował!... Łatwo to powiedzieć, ale kto da jeść jego żonie i dzieciom?
— Niech się pani o to nie obawia, pamiętał o nich, jest testament — odezwał się pan Konstanty.
Strona:Klemens Junosza - Z pola i z bruku.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.
— 40 —