Pan Adam powrócił do domu, o godzinie drugiej po północy.
We dworze było już ciemno, w czworakach i w mieszkaniu ekonoma również. Blady księżyc unosił się nad folwarkiem, oświetlał wysmukłe topole i przygarbione ze starości budynki; stróż nocny, z ogromnym drągiem w ręku, drzemał na progu śpichlerza; trzy wielkie kundle leżały na dziedzińcu.
Była cisza zupełna, nie zamącona żadnym szmerem; blade światło księżycowe kładło się na ścierniskach, na podorywkach świeżych, na łąkach, rudziejących miejscami, wkradało się do ogrodu, którego wszystkie aleje i dróżki, niby płowym kobiercem, pokryte były warstwą zeschłych, opadłych liści.
Pan Adam kazał stangretowi zatrzymać bryczkę przed stajnią, świśnięciem uspokoi kundle, aby nie szczekały i wszedł do dworku o ile mógł najciszej, bez szmeru.