Zwyczajny dzień, nic osobliwego, taki sam, jak wszystkie inne, a jednak pan Adam czuł się zmęczonym, potrzebował rozrywki, odświeżenia myśli, rozmowy, i pani Adamowa namawiała go, żeby pojechał koniecznie.
Kazał zaprządz. Niedaleko, dwie mile, a konie dobre i drogi jeszcze nie rozchlapane po jesiennemu. W półtorej godziny później znajdował się już pod dachem gościnnego sąsiada, gdzie go przyjęto z otwartemi rękoma, tem bardziej, że akurat brakło partnera.
Wiadoma rzecz, że nie ma lepszej maszyny do zabijania czasu, do zapominania o troskach powszedniego życia, niż wint. Tani, ma się rozumieć, po pół grosza, nie dla marnego zysku przecież, tylko dla zabawy.
Oczywiście zaraz grę rozpoczęto, i naprawdę pan Adam zapatrzony w piki i kara, pochłonięty przez kombinacye gry, zapomiał chwilowo o wszystkich przejściach dnia i znalazł tak pożądany dla umysłu wypoczynek.
Gdyby był po skończeniu gry natychmiast pożegnał towarzystwo i odjechał, byłby powrócił do domu rzeźwiejszy na duchu, wypoczęty i pocieszony, byłby nawet dobry humor, gdyż karta szła i wstał od stolika z błogiem uczuciem zwycięzcy, który wszystkich współzawodników swoich pogromił i rozbił na proszek.
Niestety, po wincie bywa zwykle kolacya, przy kolacyi zaś i po kolacyi rozmowa, a ludzie jednego fachu mają ten chwalebny zwy-
Strona:Klemens Junosza - Z pola i z bruku.djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.
— 48 —