jak stół, obsadzona szeregiem grusz wyborowych, obciążonych wspaniałym owocem. Po szosie, na rowerach, jedna za drugą, pędzą baby z koszami produktów na targ, powietrze rozdziera ostry świst lokomotywy, pędzącej do poblizkiej stacyi drogi żelaznej.
Co to za kraj? co za jakiś świast szczególny.
Pan Adam wychodzi na szosę, spotyka jakiegoś przechodnia.
— Panie — zapytuje go — czy nie mógłbyś mi powiedzieć, w jakiej okolicy, w jakiej części świata ja jestem?
— Przecież pan tutejszy — odpowiada przechodzień, patrząc zdumionym wzrokiem.
— Ja? Tutejszy?
— No, jakżeż? Któż pana nie zna? Pan Adam z Maciejówki...
— Doprawdy?
— Szczególne żarty! Nie poznajesz mnie; sąsiad, czy co u licha? Jestem przecież Piotr z Babrańca, twój przyjaciel i zawsze życzliwy sługa.
— Kochane, poczciwe Piotrzysko! Wybacz, sąsiedzie. Zaspałem się trochę i jakoś te zmiany...
— Ano, zapewne, że zmiany. Cóż chcesz? ludzkość idzie naprzód.
— Gdzież się podziały pola? Gdzie zboże?
— Coś tobie jest, Adasiu, robisz takie zapytania, jak gdybyś z księżyca spadł. Jakie
Strona:Klemens Junosza - Z pola i z bruku.djvu/57
Ta strona została uwierzytelniona.
— 53 —