czasem który miał się wyprowadzić, to w godzinę po wywieszeniu karty zgłaszali się już amatorowie, tak że gospodarz, a właściwie rządca, mógł wybierać.
Swoją drogą, na pierwszem piętrze tej kruchej oficyny, pianino było — i dźwięki tego instrumentu rozlegały się nieraz w ciasnem, wysokimi murami otoczonem, podwórku...
Owo pianino stanowiło własność pani Zenobii a dostało się na piętro sposobem wyjątkowym jedynie tylko dzięki silnej woli tej energicznej kobiety.
Znajomi mówili o niej, że gdy się uprze, to nawet objuczonego wielbłąda przez ucho igielne potrafi przepędzić, a właśnie w tym razie uparła się i żadnych perswazyj słuchać nie chciała.
— Proszę pani — mówili tragarze, — my tego pianina na żaden sposób nie wniesiemy...
— A cóż mnie to obchodzi? — odrzekła z godnością.
— Niech pani sama zobaczy, jakie wązkie schody. Niepodobieństwo...
— Jeżeli schody za wązkie, to wnoście przez okno, przez komin, którędy wam się podoba, aby było wniesione.
Zrobiło się małe zbiegowisko: z całego domu zeszły się sługi, z suteren przybiegła gromadka dzieciaków, zjawił się stróż, stróżka z najmłodszym infantem na ręku, nawet sam pan rządca znalazł się przed oficyną.
Strona:Klemens Junosza - Z pola i z bruku.djvu/72
Ta strona została uwierzytelniona.
— 68 —