Strona:Klemens Junosza - Z pola i z bruku.djvu/75

Ta strona została uwierzytelniona.
— 71 —

— Także gust! Ja bo nie cierpię, to istne piekło.
— Przeciwnie, mamo, to najprzyjemniejsza rozmaitość... Wszystko się rujnuje, przewraca, wynosi — a na nowem mieszkaniu znowuż się ustawia, urządza, przybija... Zawiesza się obrazki i fotografie, zakłada firanki... Wie mama, ja już obmyśliłam.
— Co takiego?
— Wszystkie fotografie pozawieszam inaczej.
— Byle nie dziś, bo już mam dość tego łomotania. W głowie mi huczy...
— Zrobię to jutro, gdy mama wyjdzie na targ, bo tak jak jest, niema żadnego szyku...
— Jak ci się podoba... Samowar już szumi, bułki stróżka przyniosła — są i serdelki.
— Alboż dziś niedziela?
— Wtorek, ale narobiłyśmy się, a z powodu tej utrapionej przeprowadzki nie było obiadu.
— Ach prawda! Najzupełniej o tem zapomniałam.
Panna Jadwiga nakryła stolik w kuchence i nalała herbatę do szklanek.
— Ciekawa jestem — rzekła — jakich tu mamy sąsiadów?...
— Od frontu sklepy i lokatorowie bogaci, a może tylko udający bogatych, a tu w naszej oficynie tak sobie, rozmaici... Niektórych poznałam już.
— Już?