dów, bo przecież, gdy się gdzie mieszka, to jest niezbędne. Prawda?
— Tak, tak — powtórzyło kilka kobiet.
— Oczywiście, bez obmowy; którą się brzydzę, jak grzechem śmiertelnym, ale tak sobie, oto. z życzliwości, po sąsiedzku, nie mogłam nikogo pominąć, więc wspomniałam też, że na czwartem piętrze, właściwie niby na facyatce, mieszka kawaler, i to jeszcze dodałam, że jest bardzo cichy i porządny...
— Porządny — zawołała z oburzeniem lokatorka drugiego piętra — porządny! Moje panie, gdzie też kto na świecie widział porządnego kawalera i wogóle porządnego mężczyznę?!
— Może gdzie jaki się znajdzie...
— Nigdzie, nigdzie! Oto na przykład mój mąż mógł już zapomnieć, że był kiedyś kawalerem, trzydzieści sześć lat żyje ze mną, całą emeryturę wysłużył a swoją drogą...
— Ale co?
— Proszę pani, swoją drogą potrafi codzień przez dwie, trzy godziny z rządu oglądać albumy z fotografiami ładnych kobiet, a na ulicy, to tak patrzy, że nieraz ciągnę go za rękę i mówię: dajże pokój nareszcie, bo od takiego łpatrzenia okulary niszczą się niepotrzebnie. Ale moje słowa pomagają akurat tyle co umarłemu kadzidło, dziad patrzy i patrzy...
— Ale miała nam pani powiedzieć o tutejszym lokatorze, co to niby taki cichy i spokojny.
Strona:Klemens Junosza - Z pola i z bruku.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.
— 77 —