— On mówi: — „jestem uszczęśliwiony...“ a ona: „bardzo tęskniłam za tobą.“ Nie jest że to bezczelność... moje panie!? A teraz znowu on: — „Już się więcej nie rozłączymy i odtąd mieszkać będziemy zawsze razem.“ A to okropne, oburzające!... Razem! Może jeszcze w tej oficynie? O! za pozwoleniem! — Wszyscy porządni lokatorowie wyprowadzą się stąd zaraz, a raczej wymówią mieszkanie... Ja przedewszystkiem. Od roku, nie! od kwartału, albo nawet zaraz... Niech sobie gospodarz głowę urywa, niech robi co chce, wszystkie lokale stać będą puskami, ale nie nasza wina...
Kawaler z damą, która stała się przyczyną takiego oburzenia, schodził z górnych piętr, śmiejąc się i rozmawiając wesoło; gawędzące niewiasty, chcąc zejść tej parze z drogi, cofnęły się na parter, tylko pani Zenobia, przypomniawszy sobie, że ma coś powiedzieć córce, zatrzymała się przed drzwiami swego mieszkania.
Kobieta idąca z kawalerem, ujrzawszy ją wydała okrzyk radości.
— To ty!
— To ty! — zawołała pani Zenobia, rzucając się w jej objącia.
— Po tylu latach, mój Boże, poznałam cię od razu! Jakże się mało zmieniłaś. Co robisz w tym domu?
— Mieszkam tu.
Strona:Klemens Junosza - Z pola i z bruku.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.
— 83 —