— Proszę wielmożnego pana, szkoda naszego czasu, szkoda zdrowia. Czy pan już nic nie postąpi? Ja chcę skończyć, my chcemy skończyć. Ja ryzykuję! Będzie nasza strata, spuszczam na pięćdziesiąt! Czy jeszcze mało?
— Czterdzieści dwa.
— Przepraszam, bez urazy, kto wielmożnego pana uczył takiego targowania się? To nie wypada na wielkiego bogacza, na dziedzica.
Pan Topaz zwrócił się do swoich towarzyszów z zapytaniem:
— Czy można im dać czterdzieści pięć?
— Można — odpowiedzieli jednozgodnie.
— No, wiedz zatem, panie Szmulu, że to jest ostatnie moje słowo. Chcecie, bierzcie, nie, to ja odjadę i ci panowie również. Domyślasz się zapewne, że nie będziemy oczekiwali was przy bramie. No, bierzecie?
Szmul pogładził brodę i rzekł po krótkim namyśle:
— Co robić?! Niech będzie strata... bierzemy.
— Wiedziałem, że tak się skończy.
— Ja też wiedziałem — rzekł Szmul, — tylko zdawało mi się, że będzie trochę lepiej.
— No, idźże, wołaj tamtych, niech przychodzą i kończą, bo już późno.
Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.
— 99 —