zebrał sobie fundusz na utrzymanie dostateczny, i lekarzem amatorem, gdyż wzywany do chorych, przeważnie biedaków, leczył ich bezinteresownie, a nieraz i na lekarstwo dawał z własnej kieszeni.
Polowanie było jego ulubioną rozrywką, a że wszystkich w okolicy znał, że go powszechnie lubiono, więc mógł tej rozrywki używać, gdzie chciał i ile chciał; wszędzie go zapraszano.
Nie przeszkadzał mu ani wiek poważny, ani tusza dość tęga; mógł bez zmęczenia chodzić przez pół dnia po podorywkach, a strzelał doskonale.
Na samą myśl, że ma polować, ożywiał się i nabierał energii. Zdawałoby się, że odmłodniał, gdy włożył buty myśliwskie, kurtkę popielatą z zielonemi potrzebami i kapelusz z piórem, gdy zdejmował z kołka strzelbę i torbę.
Broń to była staroświecka, kapiszonowa, ale doktor nie rozstałby się z nią za nic w świecie. Torbę również miał staromodną, dużą, wyładowaną różnymi przyborami. Był w niej róg z prochem, kilka woreczków skórzanych ze śrutem, pudełko z pistonami, garść pakuł na przybitki, płaska butelka ze starką i trochę wiktuałów, gdyż polowanie to ruch, a ruch wzbudza apetyt.
Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/112
Ta strona została uwierzytelniona.
— 106 —