Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.
— 122 —

się z wiatrem. Wyciągał kilkakrotnie szyję, zbierał się do skoku, ale twarde wędzidło stawiało mu opór, cugle były jak przymurowane. Musiał się poddać woli jeźdźca.
A jeździec nie śpieszył. Rozpamiętywał doznane wrażenia, odtwarzał w pamięci szczegóły i powrócił do nierozwiązanego zagadnienia: gdzie on ją widział?
Noc była ładna i chłodna, gwiazdy przyświecały z wysokości, z ponad rzeki dobiegał turkot młyna, tu i owdzie widać było czerwonawe światełka z okien chat wieśniaczych.
Skąd ją zna? Gdzie ją spotykał? Gdzie widywał? — te pytania nie dawały mu spokoju. Podnosił wzrok do góry, tak jak gdyby chciał jej szukać na gwiazdach, to znowuż usiłował przebić siłą swych źrenic mroki nocne i odnaleźć jakiś punkt na horyzoncie.
Nareszcie zawołał radośnie:
— Tak! to ta sama!
To dobra znajoma, którą spotykał w poematach, którą widywał w obrazach, którą podziwiał nieraz w marmurach, rzeźbionych rękami wielkich artystów; to wreszcie ta, którą zachwycał się w swoich snach i rojeniach młodzieńczych.
— Tak, to ta sama!
Przypomina sobie, tym razem już bardzo dokładnie i jasno, że częstokroć, kiedy po dniu, spędzonym w ciężkiej pracy umysłowej,