Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.
— 128 —

— Czekaj-no, chłopcze, niech-no się zwlokę z łóżka, pomówimy o różnych kwestyach.
— Zawsze jestem do dyspozycyi stryja.
— Wiem, żeś dobry chłopiec, mój Jasiu, i kochasz starego stryja. Tak, moje dziecko, kochaj nas oboje; dzieci nam Niebo nie dało, ty więc jesteś jakby nasz syn, nasza nadzieja i pociecha.
Pan Piotr był tego dnia jakiś rozrzewniony i niespokojny.
W południe przyjechał doktor, tym razem bez strzelby i bez wiernego Lapisa.
— Specyalnie jestem po to, aby cię widzieć, panie Piotrze. Leżysz jeszcze? Czy ci gorzej?
— Siły nie mam, doktorze.
Starowina pochylił się nad przyjacielem, badał puls, osłuchiwał, pukał.
— No i cóż? — spytał chory — czy stara maszyna już na nic?
— Ależ nie! ależ nie! Cóż pan wygadujesz!
— Możesz mi wprost powiedzieć, śmierć dla mnie nie straszna.
— Mój panie Piotrze, mój kochany, dajże pokój. Porzuć te myśli.
— A jednak... one przychodzą.
— Trochę gorączki, rozdrażnienia, no i nic więcej. Spałeś dobrze?