kuracyę systematyczną pod kierunkiem specyalistów.
Pacyent, który domatorem był wielkim i wyjazdów nie lubił, oburzył się na ten wyrok.
— Ani myślę! — zawołał — dajcie mi spokój!
— Musisz — odrzekł lakonicznie doktor.
— Nie chcę!
— A ja ci powiadam, że musisz!
— A któż zniewolić mnie może? Jestem pełnoletni, pod kuratelą nie pozostaję. Poco każecie mi się włóczyć?
— Po zdrowie.
— Szkoda zachodu. Wolę umierać w domu, na wsi, aniżeli w mieście. Zresztą powiedziałem: nie, i żadna siła nie skłoni mnie do zmiany postanowienia.
— Zobaczymy.
Starowina, nie mogąc sam wskórać, urządził przeciw panu Piotrowi koalicyę.
Perswadowała pani Justyna, zaklinała Andzia, prosił pan Jan.
Prośby te powiększały tylko upór chorego, zaciął się.
Wówczas żona zdobyła się na energię. Zawsze łagodna, cicha, uległa, tym razem zrobiła się stanowczą i z ust jej padł ten krótki wyraz:
— Musisz!
Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/136
Ta strona została uwierzytelniona.
— 130 —