Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.
— 131 —

Pan Piotr podniósł na nią wzrok pełen zdziwienia.
— Od ciebie to słyszę? To mówi żona moja?
— Tak.
— Trwasz przy swojem?
— Bezwarunkowo. Nie odejdę, dopóki mi nie przyrzekniesz, że zrobisz, o co cię wszyscy prosimy.
— No, choćbym wreszcie ustąpił, to zmartwimy się oboje. Ja będę niespokojny o ciebie, ty o mnie.
— Ja z tobą pojadę — rzekła stanowczo, — pielęgnować cię będę.
— Chciałabyś, naprawdę?
— Także trochę niedomagam, to przy jednej okazyi... W naszym wieku trzeba już bardzo myśleć o zdrowiu, bo ono kruche.
— Ha, jeżeli i ty chcesz się leczyć, to trudno, odmówić nie mogę.
— Więc jedziemy?
— Kiedy tak być musi... ale jakże gospodarstwo, dom, cały majątek?
— Jest Jaś.
— Prawda, dobry chłopak, ale młodzik jeszcze, niedoświadczony.
— Dołoży starań, żeby cię zadowolnić. Jestem pewna. Zresztą gospodarstwo nasze to dobrze uregulowana maszyna.
— To kompliment?