— Nie, to prawda. Wyjeżdżamy stanowczo i to jak najprędzej.
— Kiedyż?
— Za tydzień.
— Trudna sprawa! Jam już ociężał, nie lubię się po obcych kątach włóczyć. Tam prawie nikogo nie znam, nie wiem, gdzie owych sławnych doktorów szukać.
— Ja państwa odwiozę — wtrącił doktor, — ulokuję, do sławnych doprowadzę i odwiedzać będę.
— Dziękujemy z całego serca — rzekł pan Piotr.
Zaraz nazajutrz rozpoczęły się przygotowania do drogi; pani Piotrowa kazała powydobywać kosze i walizy, zbierała różne drobiazgi, krzątała się jak mrówka.
Nareszcie jednego dnia wczesnym rankiem wóz z rzeczami wyprawiono na stacyę kolei, a koło dziesiątej rano staroświecki wielki powóz zatoczył się przed ganek po państwa.
Na pożegnanie przybyła pani Justyna z córką. Uściskom, pocałunkom, życzeniom szczęśliwej drogi końca nie było. Pan Piotr aż zniecierpliwił się.
— Dajcież pokój! — zawołał — toć nie pogrzeb! Opłakujecie nas jak umarłych. No, jedźmy, żono, aby zdążyć na pociąg.
Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.
— 132 —