— Ale cóż się stało, że Pakułowski przyjechał? Czy, broń Boże, nieszczęście, zachorował kto?
— Zdrowi wszyscy, nieszczęścia niema, ale kłopot, z którym rady sobie dać nie mogę, przyjechałem więc sam. W młocarni dwa koła połamały się. Sprowadziłem kowala; medytował, radził, myślał, rozebrał na części, wreszcie powiedział, że głupi jest na taki interes, co zresztą i przedtem było wiadomo. Tymczasem maszyna stoi i Bóg wie dokąd stać będzie, jeżeli się nie zaradzi. Tedy przyjechałem dać znać i prosić o pomoc, tem bardziej, że mam zapowiedziane, jako żyto musi być omłócone przed świętami na termin. Jakże się omłóci, kiedy niema czem? Chyba cepami, ale kiedyżby to!
— Trzeba do Warszawy posłać.
— Ale droga krwawa, proszę pana, a do kolei kawał.
— Trudno. Niech Pakułowski wyszykuje do stacyi wóz czterokonny pojutrze, a ja dziś wyszlę do fabryki depeszę. Cóż we dworze?
— Jak to u nas; panie kazały się kłaniać i dziwiły się, że pan takim rzadkim jest gościem. Miarkuję ja, że teraz czasu wielmożnemu panu braknie, z powodu, że starszego pana niema, aleć przecie Królówka nie za górami.
Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.
— 136 —