— Niechże Pakułowski konia umieści w stajni, a sam wejdzie pod dach, ogrzeje się, osuszy i pożywi.
— Pokornie dziękuję; aby trochę odetchnąć; wracam, bo folwark bez dozoru został, jeszcze co spsocą. Doktor wczoraj był u nas.
— Już wrócił z Warszawy?
— A wrócił.
— Nie mówił nic o stryju?
— Pewnie, że mówił, ale ja nie słyszałem; w pokojach bywam tylko wieczorem, gdy klucze odnoszę. Za nieboszczyka taki zwyczaj był i tego się trzymam. Bywało nieraz, jakem klucze przyniósł, to się panisko rozgadał o tem o owem, kazał siedzieć, gawędził z godzinę. Pani nasza nierozmowna, o co nieco zapyta, czasem co każe; „dobry wieczór,” „dobranoc” i już. A i o czem teraz rozmawiać? W folwarku cicho, z obcych mało kto zagląda, nawet żydziska tak się zwiedziały, że jak któremu co trzeba, to mija Królówkę i wprost tu jedzie do Krasek. Ale, ale, byłbym zapomniał!
— Cóż?
— Od panienek ukłon i prośba, żeby pan jakąś książkę albo przeze mnie przysłał, albo sam przywiózł.
— Sam przywiozę.
Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/143
Ta strona została uwierzytelniona.
— 137 —