— Ależ nie. Rzeczywiście prosiłam o książkę, sądząc, że ją pan przyśle przez tak dobrą okazyę.
— A ja wolałem zostawić tę przyjemność dla siebie. Jeżeli pani ma mi to za złe, przepraszam i wracam natychmiast.
— Tego pan nie zrobi — rzekła ze smutnym uśmiechem. — Nie zrozumieliśmy się. Pan powiedział, że przybył na skutek mego żądania. Zaprotestowałam, gdyż... nie mam żadnego prawa rozkazywać panu i nie chciałabym go trudzić w taki czas okropny. Książkę mieć pragnęłam i nic więcej.
— A więc przybyłem wbrew życzeniu pani. Proszę o przebaczenie. Na drugi raz to się nie powtórzy.
Wyciągnęła do niego rękę.
— Czy pan po to przyjechał, żeby się ze mną sprzeczać?
— O! nie, nie! Chciałbym zawsze być z panią w jak najlepszej harmonii i zgodzie.
— A więc niech będzie, jak pan powiedział, bo to jest również i mojem życzeniem. Dziękuję za książkę, dziękuję za przybycie, za trud, jaki pan podjął, bez względu na taką ciemność, deszcz i złą drogę. Dziękuję. A teraz, panie, już ani słowa w tej kwestyi. Chmurka przeszła, nastała pogoda, jesteśmy w zgodzie. Wszak prawda?
— W najlepszej.
Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/148
Ta strona została uwierzytelniona.
— 142 —