mniał o swojej samotności w dużym, opustoszałym domu stryja, o swoich niepokojach i myślach smutnych, i czuł, że mu jest dobrze; nie słyszał przykrego jęczenia wiatru, ani monotonnego szmeru, jaki sprawiały krople deszczu, rozbijające się na oknach, zapomniał o wszystkiem, i tylko jedno miał na myśli: że będzie w tym domu bywał często, jak najczęściej, o ile mu tylko czas pozwoli.
Panna Nina uskarżała się na przykrą, rozpłakaną jesień, która ją więzi w domu, nie pozwala wyjść ani do parku, ani w pole; na ten wiatr chłodny, co powypędzał ptaszki gdzieś za dziesiąte morza, drzewa obdarł z zieloności, ogród z kwiatów. Jej żywy temperament nie mógł znieść tego zamknięcia. Do wiosny jeszcze daleko, ale niechby prędzej nadeszła zima, śnieżna, mroźna a sucha!
— Wtenczas — mówiła — odżyję; mamy małe saneczki i starego, spokojnego konia, będziemy codzień wyjeżdżały z Ludką. A nasza okolica prześlicznie wygląda, gdy ziemię śnieg ubieli i jasność taka bije z pól, że patrzeć trudno. A w lesie! Każda sosna wygląda jak olbrzym w białej czapce. Żeby też prędzej zimy doczekać! Ludce to wszystko jedno; ona umie siedzieć w pokoju po całych dniach i czytać książkę, albo też zająć się robótką i rozmyślać. Ja nie mogę. Gdy nadejdzie taki czas nieznośny, jak teraz, to zdaje mi się, że
Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/150
Ta strona została uwierzytelniona.
— 144 —