śnięty był sianem, w kącie jadalni postawiono potężny snop pszenicy, nad stołem kołysała się misternie zrobiona gwiazda z opłatkiem, a pokój był oświetlony świecami woskowemi domowego wyrobu. Znalazły się na stole nalewki i miód, pochodzący z własnej pasieki, i kilka flaszek wina z dawniejszych zapasów.
Kilkunastu wyrostków wiejskich z gwiazdą stanęło pod oknami i zaintonowało kolędę. Zaproszono ich do kuchni, gdzie dostali hojny poczęstunek.
O jedenastej w nocy dwoje sani zajechało przed ganek. W jednych pomieściła się pani Justyna, pani Jastrzębska i Andzia, w drugich dwie panny z Królówki i pan Jan.
Księżyc świecił, droga była doskonała, gładka, równa, konie biegły szybko, prawie nie czując ciężaru, śnieg skrzypiał pod płozami.
Wymijali liczne sanie chłopskie i gromadki pieszych, dążących do jednego celu, do kościoła na pasterkę, która także dawnym obyczajem odbywała się o północy.
Gwarne rozmowy i pieśni kolędowe rozlegały się dokoła, a z okien kościołka, stojącego na wysokiem wzgórzu, biło jasne światło.
— Jakie u nas są piękne zwyczaje! — rzekła panna Ludwika, jakby w zamyśleniu, jakby sama do siebie.
Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/164
Ta strona została uwierzytelniona.
— 158 —