rano się w gromadki, jedni drugim składali życzenia, wszyscy mieli nastrój wesoły, świąteczny.
Do sanek, w których siedziała wdowa z panią Justyną i Andzią, zbliżył się pan Seweryn i pan Roman. Obadwaj składali życzenia, obadwaj zapraszali, aby ich odwiedzić podczas świąt.
— Dość już tego zamknięcia, droga pani — mówił pan Seweryn; — trzeba się przecież ludziom pokazać, trzeba starych przyjaciół odwiedzić, pogawędzić, rozweselić się. Ja mam gościa w domu.
— Któż jest?
— Hipolit wczoraj przyjechał, mój syn.
— Pan Hipolit! — zawołała Andzia.
— Zrobił nam niespodziankę. Matka jest w siódmem niebie, sądziła bowiem, że nie zobaczy go, aż w lecie. Miał wielką chęć towarzyszyć mi do kościoła, ale matka nie pozwoliła, z powodu, że biedaczek zmęczony, zdrożony, cierpiący.
— Czy chory? — zapytała pani Justyna.
— Ale skąd?! „Biedaczek” wygląda doskonale, podkowy mógłby łamać, tylko mama, jak każda mama, jest bardzo troskliwa o swoje maleństwo.
Andzia rozśmiała się.
— Pan Hipolit maleństwo!
Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.
— 161 —