Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.
— 165 —

— Stanowczo panią; jestem o tem głęboko przekonany, nie mogę się mylić. To była pani, te same oczy zadumane.
— Dajmy im pokój.
— Więc nie pamięta pani nic a nic, ani troszeczkę? Nie bywała pani nigdy w krainach fantazyi?!
— Niekiedy, ale bardzo rzadko.
— A gdzież ta kraina leży?
— Nie ma ona ściśle oznaczonych granic, ale znajduje się blizko, jak dla mnie przynajmniej. W natchnionem słowie wieszcza, w smętnej pieśni, no... choćby w naszym parku, gdy go księżyc osrebrzy, choćby w ruinach zamczyska.
— Więc chodziliśmy po jednych dróżkach: natchnione słowo, pieśń, natura, dzieje zamierzchłe.
— O, tak!
— Przeszłość pokryta pleśnią wieków, uczucie wyrażone w harmonijnym dźwięku, natura wspaniała, majestatyczna, bogata i przyszłość pełna zagadek. Złote marzenia, nieokreślona tęsknota ducha do nieznanych światów, do prawdy wielkiej i wielkiej miłości. Czy tak? Czy ja spotykałem panią w owych światach?
Miała wielką chęć powiedzieć: „tak, tak, widywaliśmy się tam tysiące razy, przebiegaliśmy przestrzenie bezmierne, ręka w rękę, obok