— Kto? kto? Kogo ty widzisz? Przecież żywego ducha niema na drodze!
— Są... dwie wrony, idą po śniegu.
— Zażartowałaś z nas.
— Nie z was, lecz z kochanego braciszka. Niechże się utwierdzi w domysłach, niech podziwia bystrość swego wzroku i daru spostrzegawczego.
Panny zaczęły się śmiać i odeszły wgłąb pokoju, młody człowiek został przy oknie, mając bowiem wzrok doskonały, dostrzegł pod lasem na drodze jakąś plamę czarną.
— Cóż tam robisz przy oknie? — zapytała Andzia. — Obserwujesz wrony?
— Tak, siostrzyczko, ale nie te, któreś nam pokazała. Jest to inna para.
— Patrz dłużej, a doczekasz się jeszcze kilkunastu.
— Te, które ja widzę, wyszły z lasu.
— Bardzo naturalnie.
— Pamiętaj jednak, Andziu, że najlepiej śmieje się ten, kto się śmieje ostatni.
— Chcesz nas temi półsłówkami zwabić do okna — rzekła Andzia, — ale to ci się nie uda. Nie jesteśmy spragnione widoku wron.
— Zobaczymy.
— Nam tu jest bardzo dobrze.
— Jednakże, szczególna rzecz — rzekł młody człowiek, — zdaje się, że mam wzrok doskonały, a nie mogę poznać, kto jedzie.
Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/178
Ta strona została uwierzytelniona.
— 172 —