Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.
— 176 —

być jakaś wielka zabawa. Bal, raut, może kulig. Nie wiem.
— Kulig chyba się nie uda; do kogóż bo tu zajeżdżać i kogo po drodze zabierać? Kto ma chęć i usposobienie do takiej szalonej zabawy?!
— Zdaje mi się, że to nawet nie jest w programie.
— Jakto, kulig? Przecież pan mówi.
— Najazd na sąsiadów i zbieranie uczestników zabawy, czyli kulig prawdziwy, staroświecki. Pana Topaza stać na własny kulig.
— Nie rozumiem.
— A no, proszę pani dobrodziejki, koni i sanek ma dosyć, przewiezie więc ukostiumowanych gości po swoim własnym lesie, albo po gościńcu, i będzie kulig. Bardzo prosty sposób.
— Co on jednak ma za cel, urządzając taką zabawę? Zdaje się, że jest dość oszczędny.
— Tak, ale w pewnych okolicznościach lubi się pokazać, a tu właśnie zachodzi pewna okoliczność, a może nawet i nie jedna.
— Zaciekawia nas pan.
— Przypadkiem dowiedziałem się, a ze źródła dość kompetentnego, zresztą i sam Topaz dawał mi do zrozumienia, że czeka go wielka uroczystość rodzinna i że będzie mógł szczycić się z tego powodu. Krótko mówiąc,