— Wyobrażam sobie, że musiał dobrze nadszarpnąć majątku.
— Otóż nie; w owym bowiem czasie jakiś młodzieniec, przegrawszy całe mienie, odebrał sobie życie, i ten wypadek podziałał odstraszająco. Młody pan Topaz uznał, że głupstwem jest pozbawiać się majątku i mieć do wyboru: nędzę lub kulę, gdy z pieniędzmi można istnieć i żyć wesoło. W każdym razie ojciec ma z nim dość kłopotu.
Podczas gdy pan Seweryn opowiadał, syn jego prowadził cichą rozmowę z Andzią.
Był to mężczyzna wysokiego wzrostu, wysmukły, o twarzy nader intelligentnej; w spojrzeniu jego ciemnych oczu, w ruchach, w sposobie wyrażania się malowała się pewna powaga. Na pierwszy rzut oka wydawał się on flegmatycznym i obojętnym, ale nie obojętność to była, lecz spokój, właściwy sile i rozwadze.
Pan Jan, który niegdyś znał go dzieckiem, a teraz dopiero, po latach kilkunastu, zobaczył go dorosłym człowiekiem, przypatrywał mu się uważnie i czynił w myśli porównania.
Czyżby to był ten sam duży, niezgrabny chłopak, który bawił się z nim niegdyś w ogrodzie i z którego śmiali się wszyscy rówieśnicy? Mówią, że ten sam, ale podobieństwa dopatrzeć trudno.
Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/186
Ta strona została uwierzytelniona.
— 180 —