Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.
— 184 —

— E, kochana Andziu, tak nie można. Między nami nie powinno być tajemnic. Twoje szczęście, twój los tak mnie żywo obchodzi, jak los i szczęście własne, a zdaje mi się, że to serdeczne, braterskie uczucie, jakie mam dla ciebie, odpłacasz mi wzajemnością.
— Tylko ci się zdaje? Pewny nie jesteś? Oj, ty Tomaszu niewierny! — rzekła z uśmiechem. — Mój Jasiu — dodała, — tyś mi przecież najbliższy, kocham cię jak rodzonego brata i w rzeczy samej tajemnic nie mam przed tobą.
— A nie chciałaś się przyznać, nie chciałaś potwierdzić moich domysłów.
— Bo wyjawiałeś je za głośno i w obecności osób trzecich; gdybyś się zwrócił z zapytaniem wprost do mnie i bez świadków...
— Więc czynię to teraz. Kochasz go?
— Tak — odrzekła spokojnie.
— I on jest powodem, że, jak mi stryj mówił, odrzuciłaś wszystkich konkurentów.
— Tak, on. Dawne to dzieje, mój Jasiu, dawne, stare dzieje.
— Od potopu!
— Nie; ale od lat przynajmniej... tak jest, od sześciu z górą. Lubiłam go bardzo, gdy jeszcze był dzieckiem w szkolnym mundurku. Podczas wakacyi przyjeżdżał do nas co parę dni na kucu i był wybornym towarzyszem zabawy; grywaliśmy w piłkę, goniliśmy się