Bardzo wczesnym rankiem, ledwie że dzień robić się zaczął, pan Seweryn z synem wyjeżdżali na wielkie polowanie do pana Topaza; towarzyszył im doktor, który przyjechał poprzedniego dnia wieczorem umyślnie po to, aby razem, w towarzystwie, na tę wyprawę się udać. Obszerne, wygodne sanie ciągnęła para rosłych, doskonałych koni; mróz zelżał trochę, powietrze było ciche, prawie bez wiatru.
Doktor rozglądał się dokoła.
— Abyśmy się nie spóźnili, panie Sewerynie — rzekł.
— Niech doktor będzie spokojny, stawimy się na czas; droga doskonała, a koniska wypoczęte. Czy doznajesz pan zawsze pewnego rodzaju gorączki przed polowaniem?
— Wyrosłem już z tego, ale z zasady nie lubię się spóźniać. Jestem inwalidem, lecz nie chcę być maruderem; przytem, szczerze