Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/207

Ta strona została uwierzytelniona.
— 201 —

milijne, które ułożyły się, na szczęście, po mojej myśli, to nie wiem, coby było.
— Pan był na południu? — zapytał doktor.
— Byłem kilka tygodni i wyobraź pan sobie, co za niespodzianka! Spotkałem znajomego! Nie byłaby to rzecz szczególna spotkać znajomego z Warszawy, gdyż nasi znajomi prawie wszyscy dają sobie rendez vous na Rivierze, ale ja spotkałem tam wieśniaka, sąsiada, z tych stron.
— Pana Piotra?!
— Pana Piotra; bawi tam z żoną, leczy się klimatem. Bardzo był ucieszony, uradowany, gdy mnie zobaczył. Dopytywał o wszystkich. Kilka razy wizytowałem go.
— Jakże on się ma? jak wygląda? — pytał doktor.
Pan Topaz skrzywił się.
— Jak on wygląda? Bardzo, bardzo źle, panie doktorze; jeżeli mam prawdę powiedzieć, to on już wcale nie wygląda: skóra i kości z niego zostały. Jest bardzo mizerny, okropnie mizerny.
— Więc polepszenia żadnego?
— Najmniejszego. Rozmawiałem z lekarzami. Nic dobrego nie wróżą. Spotkanie było dla mnie niespodzianką, ale widok tego człowieka sprawił mi przykrość. Ja bardzo lubiłem, bardzo szanowałem pana Piotra; on,