uśmiechał się tylko; wiedział on doskonale, jaką ma wartość jego las i co z niego można wyciągnąć, gdy przyjdzie chwila stosowna.
— Prawda — rzekł, — tartak ładny interes, bo drzewo stale drożeje, ale przyjemność polowania także coś warta. Gdybym postawił tartak, to już nie mógłbym mieć szczęścia podejmowania panów w tym domku, nie mógłbym urządzić tej rycerskiej rozrywki, za którą wszyscy przepadamy, tej szlachetnej zabawy sportowej. Udała nam się ona znakomicie, a jutro i pojutrze zbierzemy jeszcze większe trofea. Tak przynajmniej twierdzi pan Szulc, mój nadleśny, a on jest zawsze pod tym względem doskonale poinformowany. Można powiedzieć, że on w moich lasach zna każdą sarnę osobiście, a każdego zająca przynajmniej z widzenia. W naszej okolicy są myśliwi; nie mówię już o szanownych moich sąsiadach ziemianach, którzy od wielu lat oddają się temu sportowi, ale mamy tu kochanego doktora. Gdzież jest doktor? — dodał — nie widzę go przy stole. Czy nie zabłądził w lesie? czy nie przytrafił mu się jaki wypadek? Gdzie doktor?
— Nie widzę go tu — rzekł pan Seweryn.
— Zdaje mi się, żem go widział na stanowisku — dorzucił pan Hipolit.
Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/212
Ta strona została uwierzytelniona.
— 206 —