— Szukają go też ludzie, ale nie znajdują, lub też znajdują taki, który rujnuje i gubi.
— Tak, to najgorsza rzecz wdawać się z łapserdakami. Oni są w gruncie rzeczy bardzo dobrzy ludzie, posiadają cenne zalety: jako przykładni małżonkowie i ojcowie rodzin, oni skromnie żyją, oszczędzać lubią, nie upijają się, ale jako kapitaliści są ogromnie chciwi, bo tego właśnie wymagają ich cnoty rodzinne. Oni muszą być chciwi, żeby mogli spełnić swe obowiązki; dla nich starają się z każdego grosza robić dwa, albo trzy. Naturalnie nikt się nie zapala do tego rodzaju tranzakcyi, więc cała ich klientela składać się musi z tonących, którzy, wedle przysłowia, chwytają się brzytwy, chociaż ta kaleczy. To są bardzo proste, bardzo łatwe do zrozumienia interesa. Na szczęście, tonących nie brak, inaczej groziłaby śmierć głodowa tym biedakom.
— Powiadasz pan: na szczęście?
— Tak; nieszczęście jednego bywa szczęściem dla drugiego... to rzecz zwyczajna na świecie. Musi być pewna konsekwencya interesów: jeden wygrywa, drugi przegrywa; trzeba więc umieć grać.
— Wielka szkoda — odezwał się ktoś ironicznie, — że pan nie mieszka stale na wsi.
— Szkoda... no, to rzecz względna. Może większa byłaby dla mnie, gdybym w mieście
Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/222
Ta strona została uwierzytelniona.
— 216 —