— W istocie, niewyraźnie, ale jednak trochę.
— Siadajże. Tylko patrzeć, kiedy mała nadejdzie.
Zaledwie pani Justyna dokończyła tych słów, weszła młodą osoba z zarumienioną od szybkiego biegu twarzą i zatrzymała się w progu.
— Otóż i Andzia. Przywitajcież się.
— Jakże się pani zmieniła! — zawołał młody człowiek. — Pamiętam panią małem, czteroletniem dzieckiem, a teraz...
— Za pozwoleniem, mój Jasiu — odezwała się ciotka. — Wybacz, że ci zrobię wymówkę, ale tak się nie postępuje. Pomiędzy ciotecznem rodzeństwem niema miejsca na „pana,” ani na „panią.” Powinieneś jej mówić po imieniu, a ona tobie również. Dziś stosunki rodzinne rozluźniają się; niewiele braknie, żeby brat brata tytułował panem; ale ja trzymam się we wszystkiem dawnego zwyczaju i nienawidzę nowości niedobrych. Nie gniewaj się na tę reprymandę i uwzględnij życzenie starej ciotki, która cię kocha jak syna.
Szybko uchodził czas. Pan Piotr i jego siostra mówili o dawnych stosunkach familijnych i majątkowych, wspominali nieżyjących krewnych, to znowuż młody człowiek musiał opowiadać o sobie.
Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/23
Ta strona została uwierzytelniona.
— 17 —