Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/239

Ta strona została uwierzytelniona.
— 233 —

Spojrzała na niego z wymówką.
— Skąd to zapytanie? — odrzekła. — Czy pan wątpi o tem, że ja całem sercem pragnę pańskiego szczęścia?
— Przypomnę pani kiedyś te słowa.
— Nie cofnę ich nigdy.
— Dziękuję pani — szepnął, a ująwszy jej rękę, złożył na niej serdeczny pocałunek.
Zapłoniła się jak róża, ale nie cofnęła ręki.
Krótko zabawił młody człowiek w Królówce, musiał bowiem jechać na stacyę.
Trumnę ze zwłokami pana Piotra przewieziono do kościoła; na stacyi oczekiwała na nią gromadka sąsiadów, włościan, służby.
Nazajutrz, po nabożeństwie, odbył się pogrzeb. Ciało złożono tymczasowo w podziemiach kaplicy cmentarnej, a na wiosnę miało być przeniesione do grobu.
Wdowę, skamieniałą z rozpaczy, wzięła pod opiekę pani Justyna i Andzia, oraz panie z Królówki. Nie odstępowały jej ani na krok, starając się pocieszać, ale najszczersze ich usiłowania były nadaremne; biedna kobieta zapadła w odrętwienie jakieś, w apatyę, z której nie było sposobu jej wyrwać. Całemi godzinami siadywała zapatrzona w jeden punkt, nie odpowiadając na pytania, nie zwracając uwagi na to, co się obok niej dzieje. Jeden tylko człowiek umiał ją przebudzić chwilowo z odrętwienia: stary doktor. Ujrzawszy go,