Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/240

Ta strona została uwierzytelniona.
— 234 —

zadawała mu pytania, dotyczące ostatnich chwil męża; usłyszawszy odpowiedź, znów zadawała pytanie, częstokroć takie same, jak poprzednie, i znowuż, gdy wyszedł, zapadała w stan odrętwienia.
— Co z nią będzie, doktorze? — zapytywała pani Justyna. — Co z nią będzie? Stan taki zanadto się przedłuża. Rozumiem, że cierpi, że ją dotknęło nieszczęście, ale...
— Czy ja wiem, droga pani — odrzekł starowina, — czy ja wiem? Ja już nic nie wiem, nic sobie nie wierzę, na niczem się nie znam, nie chcę, nie będę leczył nikogo! Mogę ją tylko pocieszać, jako stary, wierny przyjaciel, ale więcej nad to nie potrafię. Posyłajcie po innych, może mają lekarstwa... ja nie chcę, nie mogę, boję się.
Zmienił się tak, że trudno było go poznać, zmizerniał, schudł, zdziczał; nie zajmowało go nic; nawet gdy mu o polowaniu wspomniano, machnął ręką niechętnie i rzekł:
— Dziękuję. Napolowałem się już dość, nie mam chęci.
Zamknął się w domu, do biednych chorych chodzić przestał; gdy go wzywano, wymawiał się, że sam jest cierpiący, ale co drugi dzień regularnie panią Piotrową odwiedzał, bawił przez kilka godzin i zaraz do domu powracał.