mnienia o ostatnich chwilach swego tyloletniego towarzysza i przyjaciela.
Ani razu nie udało mu się wprowadzić rozmowy na inne tory. Zaczął na przykład o roślinach, ozdabiających okna w pokoju, to zaraz wywoływało wspomnienie, jakie kwiaty nieboszczyk najbardziej lubił, które rośliny, kiedy i skąd dla niej sprowadził; przerwał doktor opowiadaniem o nowinach politycznych, a ona zaczęła zaraz opowiadać, jakie gazety mąż jej najchętniej czytywał, które trzymał stale, które tylko przez czas krótki.
Wysilał się starowina na wyszukiwanie tematów, ale mu się nie wiodło. Razu jednego wspomniał o zaćmieniu słońca.
— Za parę tygodni będzie — mówił — doskonale widzialne, jeżeli chmury nie przeszkodzą. Przyjadę i będziemy obserwowali. Zjawisko jest tak piękne i niezwykłe, że warto je widzieć. Bo to trzeba pani wiedzieć, jak...
— Wiem, wiem, doktorze — odrzekła. — W drugim roku po mojem zamążpójściu było także zaćmienie. Przypadło ono jakoś latem, zaraz po wschodzie słońca. Przypatrywaliśmy się oboje przez szkła ciemne; mąż wytłómaczył mi wszystko dokładnie; byłam zachwycona. On zawsze chętnie objaśniał mi różne zjawiska natury, a daleko zrozumialszem było dla mnie jego opowiadanie, aniżeli książ-
Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/249
Ta strona została uwierzytelniona.
— 243 —