Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.
— 19 —

— Masz ich aż tylu?
— O, jeszcze nie wymieniłam wszystkich: kury, kaczki, gęsi, gołębie, a przedewszystkiem kogut. Mój kogut, wspaniały kochin-chińczyk, olbrzym. Muszę ci go pokazać. Wybacz mi tę słabostkę, próżność może, ale...
— Widzę z tego, Andziu, że stryj obmówił cię przede mną.
— Stryj Piotr... spodziewałam się tego. W przystępie dobrego humoru nazywa on mnie emancypantką, a kiedy zły, co mu się zdarza, nie licząc niedziel, sześć razy tygodniowo, obdarza mnie tytułem waryatki.
— Ale dlaczego?
— Dużoby o tem mówić... gdy pobędziesz u nas przez jakiś czas, to zobaczysz. Teraz chodźmy, poznaj nasz ubogi zakątek, zobacz, co robimy tu z kochaną moją matką. Ale co do matki, muszę cię prosić, niech cię jej pozorna szorstkość nie zraża. Dobra to, dzielna i szlachetna kobieta. Poznawszy bliżej, musisz ją pokochać. No, chodźmy.
Nakryła głowę szerokim kapeluszem słomianym i wyszli przed dom, okrążyli dziedziniec i boczną furtką chcieli wejść do ogrodu, ale przeszkodziło im ogromne stado drobiu. Kury, kaczki, indyki, pantarki z krzykiem przybiegły, ujrzawszy swą opiekunkę, kilka wspaniałych pawi wyszło z zarośli, kilkadziesiąt gołębi, z głośnem trzepotaniem skrzydeł,