znamy się na rzeczy. Pan Pakułowski też może się spodziewać, że fatyga nie będzie darmo.
— A cóż moja fatyga pomoże? Dajmy na to, że ja powiem, on wysłucha, głową kiwnie, a zrobi tak, jak zechce, na moją mowę zważać nie będzie. Ma on swój rozum, przecież tyle lat był w nauce.
— Kto wie, może i zechce, jeżeli pan przemówi dobrze. Pan Pakułowski jest człowiek niedzisiejszy i wypraktykowany, pan tyle lat żyje na świecie, panu wiadomo, że my jesteśmy pożyteczni ludzie; my wszystko wiemy, co się dzieje, co kto myśli. Ile razy tak było, że myśmy ostrzegali kogo przed nieszczęściem, że nie pozwoliliśmy zrobić krzywdy takiemu, co dla nas przychylny jest. Pan Pakułowski to rozumie i ja już więcej nic nie powiem. Ja już sobie pójdę. Niech pan dobrze moje słowa rozważy, niech mu pan wytłómaczy, bo on młody, nie wszystko jeszcze rozumie. I to niech pan pamięta, że my jesteśmy delikatni ludzie i że się znamy na rzeczy.
Rzekłszy to, Abram wyszedł; ekonom został sam jeden w stancyi, oparł głowę na rękach, zamyślił się i mruknął pod wąsem:
— Straszy, najwyraźniej straszy. O nieszczęściach i krzywdach nie mówił bez kozery. Nic innego, tylko chce nastraszyć.
Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/260
Ta strona została uwierzytelniona.
— 254 —