— Pan Jan tak samo. Nieraz mu tłómaczyłem, że na tem nie daleko zajedzie.
— A on co?
— Śmiał się.
— Mój panie Pakułowski, toć on u was tak rządzi, jakby na swojem.
— Bo i pewnie, a nawet lepiej, niż na swojem, bo w Kraskach, jak czego brak, to się i obejdzie, a u nas wszystko musi być na czas, wszystko w porządku. Już tyle lat jestem w Królówce, a jeszcze nigdy takiego ładu, jak teraz, nie było. Zegarek, nie gospodarstwo, to i nieprzyjaciel może przyświadczyć.
— Nie bez kozery to jest.
— Podobno pan Piotr przykazał mu przed śmiercią, żeby naszych pań nie opuszczał.
— A on też słucha i pewnie starszej panienki nie opuści aż do śmierci. Musi pan coś o tem wiedzieć?
— Wiem i nie wiem.
— Jakżeż to?
— Ha, niby wiem, bo prawie codzień przyjeżdża, do dworu zagląda choćby na chwilę, jeżeli nieczasowy, a raz na tydzień to przyjeżdża z wieczora i siedzi do północka, albo i dłużej. Więc niby wiem, bo miarkuję, ale znów i nie wiem, bo nie słychać, żeby jakie zaręczyny, albo zapowiedzi. Przecież byłby
Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/265
Ta strona została uwierzytelniona.
— 259 —