Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/273

Ta strona została uwierzytelniona.
— 267 —

— Ale jakim przypadkiem, o jakiej rzeczy?! Myśli pan, że kto uwierzy?
— A niech sobie wierzy, albo nie wierzy. Niech go psi zjedzą. Do widzenia! Życzę pani Sałackiej dobrego zdrowia i jadę. Żałuję, że się w dyskurs wdałem; potrzebne mi to było, jak dziura w moście. Do widzenia!
Rzekłszy to, ruszył ku drzwiom zamaszyście, ale otyła klucznica zastąpiła mu drogę.
— Nie zaraz będzie „do widzenia,” nie pójdziesz pan.
— Ciekawym, kto mi zabroni?!
— Ja! Miałeś mi pan coś powiedzieć, to proszę. Wyraźnie, jasno, bez ogródek! Niech wiem, co mam myśleć!
Stanęła we drzwiach tak, że zatamowała zupełnie przejście. Ekonoma i gniewało to i śmieszyło zarazem.
— Nie wyjdziesz pan! — krzyknęła baba.
— Bo i pewnie; tak pani Sałacka zatarasowała drzwi swoją godną osobą, że nie tylko ja, ale nawet mysz nie znalazłaby przejścia. Ale ja zawzięty nie jestem, gniewać się długo nie umiem, urazy w sercu nie chowam. Ciekawość pani zaspokoję i pojadę, bo czas. I tak zabałamuciłem się dość długo, trzeba wracać. Niechże pani tak onych drzwi sobą nie zamurowywa, bo ja przecież nie mam zamiaru przez siłę przejścia zdobywać. Co mia-