łem powiedzieć, to powiem, i byłbym już od pół godziny to zrobił, gdyby pani dała mi przyjść do słowa. No, słucha pani Sałacka, czy nie słucha?
— Słucham, owszem, ja ciągle słucham.
— A więc to było tak: onegdaj poszedłem do dworu.
— Do jakiego?
— A no, toć niema w Kraskach dziesięciu dworów, tylko jeden, i niema dziesięciu pań i panów, tylko jedna pani dziedziczka i jeden pan Jan.
— Też dziedzic, bo mu nieboszczyk cały majątek zapisał.
— A no tak, zapisał, wiadoma rzecz. Poszedłem tedy do dworu, bo mi tak wypadło. Chciałem się o coś zapytać pana Jana, jak sprawiedliwie pani powiada, naszego teraz dziedzica. Wchodzi się zawsze do niego z przedpokoju na lewo i zawsze go się tam zastaje. Tak i wtedy: wchodzę, ale niema nikogo. Czekam, przestępuję z nogi na nogę, kaszlę... nic. Myślę sobie: może wyszedł do drugiej stancyi, może z panią rozmawia, ale chyba wnet wróci; bo, prawdę mówiąc, nie przyszedłem ja ze swojej woli, tylko byłem zawołany przez niego. Słucha pani Sałacka?
Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/274
Ta strona została uwierzytelniona.
— 268 —