Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/276

Ta strona została uwierzytelniona.
— 270 —

jest, po głosie poznałem. Dziwno mi było, żem nie widział, kiedy przyjechał; a on przyjechał konno, w samo południe; ja wtedy na obiedzie byłem i nie widziałem. Słyszę, państwo rozmawiają. Nie obchodzi mnie to nic, ale słucham. Trudno, nie miałem waty, żeby sobie uszy zatkać. I pani Sałacka, będąc na mojem miejscu, takżeby słuchała. Może nie?
— Ja nie taka ciekawa.
— I ja nie, ale skoro samo w ucho leci...
— O czemże mówili?
— O sumie.
— O jakiej sumie?
— A no, o tej, co nieboszczyk pan Piotr zapisał waszej panience.
— Andzi?
— No tak, właśnie o niej była mowa.
— A cóż panu Sewerynowi do tego? Nieboszczyk zapisał, bo taka była jego wola. I dobrze zrobił, bo chociaż panienka nasza ma swój majątek, ale od przybytku głowa nie boli.
— Racya i to.
— Siostrzenica tak dobra, jak wasz panicz bratanek. Sama sprawiedliwość kazała, a nieboszczyk uczciwy człowiek był i niczyjej krzywdy nie pragnął.