— Szkoda, że nie przyjechałeś do nas na wiosnę, kiedy bzy kwitną, zieloność świeża, a słowiki śpiewają. Ogromnie ich tu dużo, w gajach, w dąbrowach, nad rzeką, w ogrodzie. Kiedy rozśpiewają się w nocy, to cała nasza dolina jest pełna melodyi i dźwięków. Trudno wierzyć, że dzieje się to za sprawą takich maleńkich, szarych, niepozornych śpiewaków. Noce wiosenne u nas są prześliczne. Nieraz, pomimo znużenia, do późna, czasem aż do brzasku, przesiaduję przy otwartem oknie, słucham, patrzę i marzę. Ale to czasem tylko — dodała pośpiesznie, — czasem: pod wpływem łagodnych promieni księżycowych, szmeru fal rzecznych, śpiewu słowików. Wkrótce spadam z obłoków na ziemię i jestem znowuż prozaiczną, trzeźwą dziewczyną, pilnującą swego małego gospodarstwa, oddaną drobiazgom... Ale oto nasze lipy.
Wchodzili w szeroką aleję, wysadzoną lipami; drzewa były stare, o pniach grubych, konarach rozłożystych; od kilku wieków tu rosły.
— To największa ozdoba naszego ogrodu. Nieraz z matką przepędzamy tu wieczory, a czasem, podczas upałów zwłaszcza, gdy przybędzie kto z gości, tu zbieramy się i gawędzimy.
— Macie towarzystwo w okolicy?
— I mamy i nie mamy.
Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.
— 22 —