— Nie tak powiedzenie, jak sama rzecz. Pani swoje powie, a dziedziczka może na to odrzec: i owszem.
— Tego nie zrobi.
— Kto zaręczy? Może nie zrobi, a może i zrobi. I co będzie? Straci pani Sałacka miejsce doskonałe, no i co? Innego szukać pójdzie i trafi źle, i będzie śpiewała o tym stryjku, co pomieniał siekierkę na kijek. Aha!
— Co ja nieszczęśliwa kobieta pocznę, co ja pocznę, biedna sierota?!
— Poradzić pani?
— Jeżeli z przyjacielstwa i życzliwości, to i owszem. Ja biedna, słaba kobieta, a pan Pakułowski przecież mężczyzna i wypraktykowany, a przytem, co dwie głowy, to nie jedna.
— Święta prawda, kochana pani. Mądry bywa, na to mówiąc, czepek; ale jak przy nim jest choćby lada jaka czapczyna, to będzie jeszcze mądrzejszy. Otóż moja rada, jeżeli pani chce wiedzieć, taka jest: za służbę nie dziękować.
— Nie?!
— O tem, że się coś słyszało, nie gadać.
— Nie?
— Ani pary z ust nie puścić. Choć będzie panią język świerzbiał nie wiem jak, to nic. Ani słowa. Niech pani sobie chustką twarz podwiąże, niby według bólu zębów,
Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/282
Ta strona została uwierzytelniona.
— 276 —