— Teraz pieniądze drogie. Ja panu coś zaproponuję: niech pan pozwoli do stancyi.
Konferencya trwała dość długo, pan Jan targował się do upadłego, Abram tracił cierpliwość i nie mógł powstrzymać się od robienia uwag.
— Ładny interes — mówił, — ładny czas! Młoda szlachta targuje się jak żydzi i chce, żeby żydzi rozrzucali pieniądze jak szlachta. Niedługo nie będzie można wytrzymać, nie będzie co w gębę włożyć. Nie chce pan sprzedać zielonego żyta, niech pan sprzeda gotowy owies! Ma pan nóż na gardle, wierzyciele chcą licytować, weź pan od nas sumę. My chcemy pana ratować, chcemy przyjść z pomocą, damy pieniędzy. Że w tej chwili nie mamy, to nic nie znaczy, pozastawiamy perły i brylanty naszych żon, wykopiemy z pod ziemi, złapiemy z powietrza. Dla wielmożnego pana wszystko jedno; ma być i będzie, tylko trzeba się zgodzić.
— Otóż to! Jakże się zgodzić, kiedy chcecie od razu ze skóry obedrzeć! Opuśćcie co z waszych żądań, dajcie ludzkie warunki, a kto wie, może się namyślę.
— Panie dobrodzieju, to żarty! Ludzkie warunki! Śmiechu warto, doprawdy! Przecież my nie jesteśmy, broń Boże, wilki, tylko ludzie, więc i nasze warunki zawsze są ludzkie. My nie mamy wielkich wymagań, my
Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/293
Ta strona została uwierzytelniona.
— 287 —