życowem światłem ruiny, wzgórza, na rzekę, szumiącą w oddali. Patrzeć będziemy i gwarzyć, i znowuż nam ta chwila musi na cały dzień wystarczyć.
— A może i na dłużej — dodał, — gdyż zapomniałem powiedzieć, że znowuż droga mnie czeka.
— Ja cię zawsze rozumiem. Trudno, czekać i tęsknić będę, ale teraz o tem nie myślmy. Patrz na zwaliska. Czy wiesz, co się tam dzieje teraz?
— Cóż się dziać ma? Milczenie w nich panuje i pustka.
— Zapewne, w rzeczywistości tak, ale w fantazyi ludowej inaczej. Tam teraz błądzą dwa widma, dwa duchy: rycerza i pięknej dziewczyny, córki właściciela zamku, na którego szczątki patrzymy.
— I cóż zawinili ci dwoje, że ich baśń ludowa na wieczną tułaczkę wśród starych murów skazała?
— Kochali się.
— To zbrodnia?
— Nie, ale i owo wśród ruin błądzenie nie karą jest dla nich, lecz nagrodą za miłość nieszczęśliwą, za cierpienia, za łzy wylane, za smutki. Nie mogli być razem za życia, przeto schodzą się po śmierci, i te ich spotkania powtarzają się codzień, od kilku wieków.
Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/299
Ta strona została uwierzytelniona.
— 293 —