lowała się szczerość, dobroć i prostota, cała postać jaśniała zdrowiem i młodością.
Skromna, ale doskonale zrobiona sukienka uwydatniała piękny kształt kibici; ręce, trochę opalone, były małe i zgrabne.
Z pasieki poszli do sadu, gdzie prawie wszystkie drzewa obciążone były mnóstwem dorodnych owoców; stamtąd znów do alei lipowej.
— Do warzywa cię nie prowadzę — rzekła z uśmiechem: — to za wielka proza. Siądźmy tu na ławce i gawędźmy, dopóki wujaszek nie przebudzi się z drzemki. Jak ci się nasz ogród podoba?
— Bardzo ładny; ale jeżeli mam być szczery, to muszę przyznać, że doznałem pewnego zawodu.
— No, pod jakim względem?
— Mówił mi stryj, kiedyśmy do was jechali, że wyprawiasz podobno jakieś gospodarskie figle. Bardzo byłem ciekaw je zobaczyć, a tymczasem...
— Żadnych figlów niema. Spotkał cię zawód, ale to wina nie moja, tylko wuja Piotra.
— W takim razie czemuż mnie mistyfikował?
— Ależ nie! Mówił w najlepszej wierze.
— Nie rozumiem.
Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.
— 24 —