Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/303

Ta strona została uwierzytelniona.
— 297 —

ława i zasłaniała powoli krzewy i drzewa na łące, następnie wzmogła się, zwiększyła i nawet zwaliska zamku zniknęły w niej, niby w obłoku.
— Mgła — rzekł pan Jan — pozbawia nas ładnego widoku, zabiera nam z przed oczu przedmioty, na którebyśmy ciągle patrzeć chcieli.
— Tak, masz słuszność, zakrywa nam je i zasiania, ale nie odbiera przekonania o ich istnieniu. Wiemy, że one tam są. Ja sądzę, że i w życiu dzieje się podobnie.
— Co chcesz powiedzieć przez to, najdroższa?
— Że obowiązki, ciężary życia mamy tuż przy sobie, nieodstępne i ciągle widoczne, a nagroda za ich spełnienie, szczęście i pociecha... za mgłą.
— O czem tak rozprawiacie we dwoje? — zapytała Andzia, zbliżywszy się wraz z resztą towarzystwa.
— O słowikach, ruinach i mgle — odrzekł pan Jan.
— Muszę wam przerwać tę rozmowę; wracajmy do domu, starsi na nas czekają.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Dwa lata upłynęły od tego czasu; dla jednych zbiegły one szybko i niepostrzeżenie prawie, dla innych wlokły się ciężko i powoli;