w sercu miłe wspomnienie okolicy, której obywatelem być przez lat kilka miał zaszczyt.
Mówił, że marzeniem jego było do końca życia majątku z rąk nie puszczać i na stare lata, po trudach tyloletnich i pracy, w tem cichem ustroniu odpocząć — ale kto przewidzieć może okoliczności?
Kto może zgadnąć, że gdzieś przyjdzie do skutku budowa drogi żelaznej i że antrepryza będzie zbyt ponętną pokusą, aby jej można było się oprzeć.
W takich wypadkach człowiek musi zrobić ofiarę ze swoich marzeń, spieniężyć wszystko, co tylko ma do spieniężenia, i rzucić się w wir, w piekło, w odmęt spekulacyi, jak nurek w głębię oceanu, aby wydobyć perłę.
Nawet stary, wysłużony koń kawaleryjski, który na starość wozi cegłę lub wodę, na odgłos trąbki sygnałowej drży, prostuje zgięte od nadmiernej pracy kolana, strzyże uszami i pragnie wyrwać się z nienawistnej uprzęży i stanąć w szeregach, — a cóż dopiero człowiek, który przez całe życie spekulował? Trudno, „noblesse oblige,” dla idei dużo się robi.
W myśl tej idei właśnie pan Topaz sprzedał majątek, wyprawił świetną ucztę pożegnalną i opuścił okolicę, unosząc z sobą pieniądze i zamiłowanie do starożytnictwa, heraldyki.
Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/308
Ta strona została uwierzytelniona.
— 302 —